Gdy podchodzę, szklane drzwi rozsuwają się niemalże bezgłośnie, rozbrzmiewa pojedyńczy dzwonek i przenoszę się w świat orientu. Jestem w supermarkecie Nowa Azja.
Na moje „dzień dobry„ właściciel rzuca kilka dziwnie brzmiących sylab łypiąc na mnie nieufnym okiem. Matki z wózkami stanowią niezaprzeczalne niebezpieczeństwo dla porcelanowych miseczek piętrzących się na gęsto rozstawionych regałach. Choć równie dobrze jego obawa może wiązać się z przepastnością koszyka pod wózkiem, w którym z łatwością upchnełabym jakąś gęś z zamrażalki. Udaję, że jestem niewinna ( bo przecież jestem!!! ten chińczyk musiał chyba w KGB pracować?!) i skanuję bogactwo oferowanych produktów.
Na środku wylegują się brzuchate wory wszelkich odmian ryżu. Ciekawe na ile starcza przeciętnej azjackiej rodzinie taka 20-kilowa paczka?
Półki pod ścianą dają lokum prześcigającym się w urodzie tropikalnym owocom: papaji, mango, bananom liliputom, anonom, odurzająco pachnącym durianom.
Obok zaczyna się królestwo bulw: różne kolory słodkich ziemniaków, taro, ignam.
Świeże przyprawy i warzywa liściaste delektują się niskimi temperaturami lad chłodniczych. Tutaj zatrzymuję się i wymijając świńskie ogonki wybieram ładny kawałek masła Shea.
Z zamrażalek "wychodzą" kurczacze łapki i "wypełzają" ośmiornice. Kokosy w różych odsłonach zajmują kilka dobrych metrów kwadratowych.
Świeże orzechy, praktycznie pozbawione miąższu a wypełnione słodkawą wodą sąsiadują z wiórkami, olejem, lodami na bazie mleka kokosowego, kartonami tegoż, kokosową śmietaną etc.
Nieopodal octowe szaleństwo tłoczy się wraz z produktami fermentacji mlekowej: to tutaj zdają się kiełkować bambusy a wybór octu doprowadza do zawrotu głowy.
Sklep chiński straciłby honor bez swej kolekcji kluch, którą odkrywamy przedzierając się przez dział glonów i eleganckich drewnianych pałeczek.
Dotarcie do kasy oznacza przebycie gąszczu peruk ( przeznaczonych głównie dla klienteli afrykańskiej).
Tym razem zdecydowałam się na platany ( rodzaj bananów jedzonych, jak ziemniaki, po ugotowaniu), olej kokosowy i wcześniej wspomniane masło Shea.
Opuszczam tą namiastkę kontynentu azjatyckiego obmyślając strategię produkcji kremu dla Mruczusia. Egzema wróciła.